Slide 7

Aktualności RELACJI „Stalowe nerwy” - Łukasza Drewniaka spojrzenie na festiwalową rzeczywistość

„Stalowe nerwy” - Łukasza Drewniaka spojrzenie na festiwalową rzeczywistość

Łukasz Drewniak

Stalowe nerwy

   

1.

Festiwale teatralne zwykle żyją krócej niż ludzie, którzy je wymyślili. Niektóre kończą się już po pierwszej edycji – bo zabrakło widzów, pieniędzy, uporu, nośnej idei. Inne trwają po kilka lat, rozkwitają na chwilę, wzbudzają zainteresowanie, szacunek, ktoś powie, że są „takie ważne”, że coś istotnego uchwyciły dla swojego czasu, ale potem – nie wiadomo dlaczego – następuje przesilenie, chwalone dotąd festiwale gasną i znikają. Jakby bez bólu i żalu. Czasem tylko ktoś o nich wspomni: tam debiutowałem, tu widziałem taki świetny spektakl… szkoda, jaka szkoda… Najważniejsze i najpotrzebniejsze festiwale to te, które przetrwały okres inkubacji i dorastania. Dobiły do -nastej edycji, wrosły w miasto, w długofalowy plan działalności organizatora, wyrobiły sobie markę, wychowały kilka pokoleń widzów. Trudniej je wtedy zabić, wymazać, odebrać środki, pokazać, że są niepotrzebne. Bo przyzwyczaiły do siebie publiczność, urzędników, artystów. Przychodzą co roku, jak wiosna lub jesień. Zmieniają się tylko cyferki w nazwie, hasła edycji a reszta trwa jak trwała. Przyzwyczajenie jest drugą naturą. Teatr opiera się na przyzwyczajeniach twórców i widzów. Na nawykach i rytuałach. Nazywamy je tradycją. Konwencją. Czasem tylko brzydko – rutyną. Każdy festiwal istnieje więc po to, żeby wypracować własną tradycję. Dlatego rezygnacja z festiwalu po 10-20 latach jego trwania, bywa zazwyczaj aktem niszczycielskim, gestem wrogim wobec społeczności, brzemiennym w skutkach błędem. Zamykamy jakiś rozdział w historii, przerywamy rozmowę teraźniejszości z przeszłością, odbieramy widzom i artystom doroczne rytuały, wypisujemy się z modelu lokalnej kultury, który aż do tej chwili obowiązywał. Trzeba mieć odwagę, by taką piękną historię przerwać. Trzeba być głupim, żeby to zrobić. Więc zdarza się to rzadko i zostaje zapamiętane. Festiwal odchodzi w aureoli z dymu i ognia. Ale najpierw musi przetrwać, nie dać się przekreślić za wcześnie. Jeśli festiwalowi teatralnemu uda się uniknąć interwencji takich „przekreślaczy” na początku i w środku drogi przez teatr, połączy trwale swą markę z miejscem, w którym jest organizowany. Będzie jak miejski szyld, jak betonowy gmach instytucji, choć jest przecież tworem ulotnym, złożonym z idei i przedstawień, które co roku ją wypełniają. Istnieje wiele sposobów ocalania festiwali, strategii przetrwania, teoretycznych modeli funkcjonowania i lawirowania na styku sztuki i polityki, teatru i urzędu. Właściwie każdy organizator, każdy dyrektor artystyczny, każdy selekcjoner stosuje własne metody, by jego festiwal przetrwał, utrzymał źródła finansowania, publiczność, zainteresowanie widzów i mediów. Zawsze trzymam kciuki, by mu się udało. Żeby festiwal teatralny przekroczył granicę tykalności i nietykalności. Martwię się i denerwuję. Bo festiwali jest zawsze za mało. Bo większość z nich znika za szybko. I wtedy przypominają pogodowe anomalie.

  

2.

Festiwal teatralny jest zawsze rodzajem uzurpacji – próbuje wypełnić teatrem miejsce, w którym na co dzień teatru nie ma zbyt wiele, w którym teatr funkcjonuje tylko od święta. Celem festiwalu teatralnego musi być zatem gest przemienienia rzeczywistości w czas świąteczny, próba rozciągnięcia wyjątkowości wieczoru premiery na wiele innych godzin i dni. Ludzie powinni się spotykać, ludzie powinni rozmawiać. Skoro w dzisiejszych czasach spotkanie skłóconego społeczeństwa (z powodów politycznych lub światopoglądowych) wydaje się coraz trudniejsze, spotkanie pod pretekstem rozmowy o sztuce jest ostatnią szansą zbiorowego, powszechnego entuzjazmu nieobarczonego podejrzeniem o żaden partykularny interes. Poza jednym – zejścia się razem w jednym miejscu ludzi, których pociąga wizja indywidualnego myślenia w samym środku zbiorowego uniesienia. I o to chodzi w festiwalach. A zwłaszcza tych grupujących spektakle teatru amatorskiego. Jak wiemy, amatorzy wchodzą na scenę nie dla pieniędzy i sławy, nie dla eksperymentu i przekroczenia. Tym bardziej nie dla zagranicznych wyjazdów i kontraktów. Robią teatr, bo kochają ten dziwny stan egzystencji, w którym jest się trochę postacią ze spektaklu a trochę sobą. Bo chcą zostać zaakceptowani, tacy jacy są, pragną docenienia ich odwagi robienia sztuki w życiu, nasycania sztuką własnego zwykłego życia. Z tej perspektywy nie widać wielkiej różnicy między licealistą przygotowującym przedstawienie pod kierunkiem instruktora teatralnego a seniorem-emerytem, który z rówieśnikami wypełnia wolny czas występami na scenie. To nie jest tak, że młodzi przygotowują się w ruchu amatorskim do zdawania do szkół teatralnych, nie zawsze tak jest, a nawet rzadko tak bywa. Również w kontekście senioralnym teatr „trzeciego wieku” nie brzmi jak łabędzi śpiew po karierach, których nie było, niezrealizowanych marzeniach, niezagranych rolach. Tak naprawdę teatr amatorski nie jest żadnym ersatzem, nie robi się go zamiast, ani „przed” ani „po”. W teatrze amatorskim obowiązuje zawsze czas teraźniejszy: chwila przyjemności, która trwa, bo teatr jest właśnie teraz czymś innym niż życie. Owszem na festiwalach przyznaje się nagrody, ustala rankingi, ale równie ważna jest rozmowa o tym, co powstało, o biografiach i planach, o relacjach w grupie, zamiarach i niemożnościach. Amatorzy chcą być oceniani, ale nie tylko pod kątem warsztatu, którego się uczą, którego poszukują. Pragną, aby razem ze sztuką, w której zagrali, istniało dla odbiorcy także ich prawdziwe życie. Grając na scenie, uczą się je zasłaniać, ale skoro są amatorami potrafią także co rusz je odsłaniać. Samo im się przed nami odsłania. Nie umieją z niego uciec całkowicie. Jeśli kiedyś zrozumieją, że zasłanianie jest mniej ciekawe od odsłaniania, stają się wielcy. Zostają w ruchu, w teatrze amatorskim na zawsze.  

  

3.

Międzypokoleniowy Festiwal Teatralny Relacje w Stalowej Woli pojawił się na mapie festiwali scen amatorskich kilka lat temu. Szybko okrzepł, wypracował własną formułę, korzystającą z doświadczeń najlepszych i najdłużej organizowanych przeglądów. I jest w nim to, co zawsze się sprawdzało – kilka dni prezentacji przedstawień z różnych miast Polski, weekend teatralnego święta, zapełniony wydarzeniami od rana do nocy, konkurs z przyzwoitymi finansowymi nagrodami, omówienia jurorskie, warsztaty i wieczory integracyjne. Najpierw wysyła się nagranie spektaklu, które trafia do preselekcji, po zakwalifikowaniu go na festiwal wybiera się dzień prezentacji, po przyjeździe ogląda salę, liczy minuty przeznaczone na szybki montaż między konkursowymi pokazami. I czeka na swoją kolej. W uniesieniu lub poddenerwowaniu. Uczestnicy z rywalizujących zespołów oglądają siebie nawzajem, reagują na triumfy i potknięcia innych. To jest życzliwy, ciepły odbiór ze strony publiczności, o jakiej marzy każdy artysta z teatru amatorskiego. Zamiast kręgu rodziny i znajomych, bywalców eventów lokalnych domów kultury na widowni siedzą sami „fachowcy”, artystów oglądają inni artyści. Można potem pokłócić się o efekty końcowe – na omówieniach, podczas spotkań kuluarowych. Festiwal jest przecież spotkaniem równych sobie. Amatorzy teatralni z małych miejscowości i ci, którzy działają w metropoliach spotykają się na równych prawach, choć jedni robią teatr z głodu prawdziwego teatru a drudzy z przesytu teatrem, jaki jest w ich mieście. Żeby zagrać na takim festiwalu jak Relacje, uczestnicy biorą urlopy w pracy, jadą przez pół Polski, kalkulują, że uda się im sfinansować nowy spektakl zdobytą w Stalowej Woli nagrodą. Festiwal teatru amatorskiego to dla zespołu dobra inwestycja albo czysta ruletka. Historia stalowowolskiego festiwalu zna już niejedną porażkę faworyta i niejeden triumf noname’a. Ranking liderów i debiutantów znajduje się w ciągłym ruchu, nigdzie w polskim teatrze nie funkcjonuje równie wiarygodnie teza, o tym, „że jesteś tak dobry, jak twój ostatni spektakl”. Wśród amatorów wszyscy już kiedyś byli dobrzy. Falowanie to naturalny „ruch w ruchu”. Artysta-amator, owszem, zarabia na festiwalach teatralnych, ale zarabia jakby nie dla siebie a dla grupy. To są piękne i dobre kwoty, choć zwykle niewysokie i zawsze za małe. Nagrody finansowe w konkursach teatru amatorskiego skojarzyły mi się kiedyś z pierwszymi pieniędzmi zarobionymi w życiu, jako dziecko. Nie z kieszonkowym, nie z zaskórniakiem od babci, tylko z takimi, które dostaliśmy naprawdę za coś. Jak widzę cieszących się z indywidualnych i zespołowych nagród teatralnych amatorów, przypominają mi się te momenty fundamentalnej dumy i entuzjastycznej radości z tego, co potrafiłem. Co potrafią wszystkie dzieci i wszyscy artyści.  

  

4.

Można się zastanawiać, co trzeba zmienić w festiwalu, żeby nie zmienić niczego, co już dobrze funkcjonuje. Festiwale, które celują w długowieczność, a Relacje ze Stalowej Woli właśnie w nią celują, muszą co jakis czas przechodzić jednak delikatny lifting. Definiować wciąż na nowo własną młodość i świeżość, żeby starczyła na dłużej. Inaczej rozkładać akcenty, weryfikować dotychczasowe zdobycze, szukać nowych kontekstów, tasować dobrze znane elementy. Notoryczni jurorzy jak ja, nestorzy gremiów oceniających także muszą przyglądać się temu, w czym uczestniczą. Choć oczywiście najłatwiej zliftingować właśnie ich. Sprawdźmy jednak, co działa i czego potrzeba Relacjom do trwania i rozwoju. Wrześniowy termin festiwalu jest trafny, bo zsynchronizowany z początkiem nowego sezonu w teatrach, powrotami do grania i prób, także w ruchu amatorskim. Czasem dla właściwej higieny uczestniczenia w życiu teatralnym – jako teatroman lub recenzent – warto zacząć przygodę nowego sezonu właśnie od spektakli amatorskich a potem piąć się w górę zawodowej drabiny. Amatorski spektakl na start sezonu przywraca proporcje, pokazuje, że sztukę powinno się robić z miłości i uporu. Z biedy i żalu. Z aspiracji i bezczelności. Lubię zaczynać sezon od Relacji w Stalowej Woli. Dobrze ten sezonowy początek rymuje się z harmonogramem edycji najpoważniejszego rywala Relacji czyli z Horyniecką Biesiadą Teatralną organizowaną zwykle w czas zimowych ferii. Pół roku, jakie dzieli te festiwale pozwala teatrom albo na przygotowanie nowej propozycji, albo poprawienie tej, która nie sprawdziła się na konkurencyjnym festiwalu. Patrząc na to, jakie grupy odwiedzają oba przeglądy widzimy zależności, przepływ pomysłów i form, chęć zrewanżowania się zwycięskim rywalom w kolejnej festiwalowej odsłonie. Wierzę, że wiele polskich festiwali teatru amatorskiego powinno mieć charakter komplementarny. Koegzystencja jest ważniejsza od rywalizacji. Trzeba więc stale uważać, by nie nakładały się terminy kilku przeglądów. Nie powtarzały się tytuły. Organizatorzy Relacji muszą takie sprawy negocjować z innymi festiwalami, albo po prostu imperialnie zadecydować: „Koniec września jest nasz, wtedy bierzemy najlepszych! Musicie się dostosować”. Preselekcja spektakli konkursowych po kilku edycjach Relacji spełnia swoją rolę, nie było nigdy na festiwalu dzieł totalnie chybionych i zawstydzających. I choć jestem przeciwny oglądaniu teatru z zapisu, w ruchu amatorskim dopuszczam je, bo nie ma możliwości objazdu ośrodków przez grono selekcjonerskie. Nie ma na to ani terminów, ani funduszy. Budżety na zapis przedstawienia, na nagranie go przynajmniej z dwóch kamer bywają podobne. Nie ma w ruchu amatorskim krezusów i biedaków. Biedni są wszyscy i dlatego zapis bywa sprawiedliwy. Choć nie zawsze miarodajny. Dlatego chylę czoła przed zawsze trudną i często intuicyjną pracą selekcjonerów materiałów video. Można się oczywiście zastanawiać, ile spektakli winno brać udział w trzydniowym konkursie 10? 12-16? Zawsze byłem za intensywniejszym programem, zaproszeniem większej ilość grup. Jurorzy to wytrzymają, dla uczestników znajduję tylko same plusy. Liczba 15 spektakli konkursowych jest liczbą optymalną. Można co najwyżej zastanawiać się nad rozrzedzeniem festiwalu czyli nad dodatkowym dniem na wieczorne prezentacje. Zawsze intrygowała mnie w stalowowolskim festiwalu (i nie tylko na nim) kwestia niedzieli. Dzień omówień, dzień gali i werdyktu. A czasem tylko dzień gali i werdyktu. Ewentualnie warsztatu. Może szkoda go na oficjałki, kwiatki, koperty i statuetki, może właśnie tego dnia trzeba grać i gadać jak najwięcej? Gala jak najpóźniej, wyjazdy uczestników i jurorów w poniedziałek rano? Niech niedziela będzie nie tylko dla nagród, niech będzie też dla teatru. I dla tych grup, dla których zabrakłoby miejsca przy ograniczonej liczbie uczestników festiwalu. Warsztaty mistrzowskie to zawsze szansa na aktywizację uczestników, zajęcia wzbogacające warsztat. Powinny zaczynać się kilka dni przed festiwalem, być w całości opłacone przez organizatora. Aplikowałoby się o nie jak o grant, młode zespoły walczyłby o udział najlepszymi ofertami, musiałyby sprzedać siebie jako grupę, udowodnić, że to właśnie im najbardziej potrzebny jest reżyser-mistrz na te parę warsztatowych spotkań. Idealnym rezultatem byłaby możliwość stworzenia podczas nich hybrydowego spektaklu, z którego pierwsza część powstaje na warsztatach a drugą uczestnicy kończą sami i pokazują za rok na festiwalu. Wtedy amatorskie grupy miałyby w repertuarze spektakl współreżyserowany przez środowiskowy autorytet. Myślę, że pomogłoby to grupom w ich macierzystych ośrodkach. Byłoby się czym pochwalić. Nagrody powinny być jak najwyższe. Wiadomo – inflacja. Jak napisałem wyżej – to są dobre pieniądze, szlachetnie zarobione, dające największą radość. Cyferki w górę! Relacje w Stalowej Woli muszą walczyć także o innego widza niż ten widz artystyczny, uczestniczący, zamiejscowy. Oczywiście wabikiem dla lokalnych widzów są pokazy mistrzowskie, spektakle gościnne autorstwa jednego z jurorów. Można jednak pomyśleć także o komercyjnych zaproszeniach dla najlepszych grup offowych lub amatorskich. Żeby zagrali poza konkursem. Na prawach „zawodowych”. Taki wieczorny, atrakcyjny dla publiczności miejskiej spektakl – na przykład plenerowy – spełniałby swoją rolę promocyjną. Mogłyby to być też produkcje zamówione przez festiwal – monodramy lub kameralne widowiska artystów wywodzących się z ruchu. Jednorazowe eventy specjalnie przygotowane na konkretną edycję festiwalu, wykorzystujące jej ideę naczelną… Takie, które można zobaczyć tylko tutaj, pod koniec września, w Stalowej Woli. Opowiadające lokalne historie, pokazujące problemy miasta i ludzi, którzy tu żyją. Niekoniecznie teatr dokumentalny, niekoniecznie zaangażowany. Ale w tej scenerii. Dla widzów stąd. Żeby rozpoznali siebie. No, ale ta inicjatywa – jak i wiele innych rzeczy – zawsze zależy od budżetu festiwalu, od przychylności urzędników. Jeśli ta przychylność jest, wtedy festiwal zyskuje rozmach. Jak maleje budżet, nie walczy się już o rozwój festiwalu, walczy się o jego przetrwanie.

  

5.

Nie mam wątpliwości, że festiwal Relacje idzie w dobrą stronę, ma już swoją markę, krąg artystów, którzy chcą tu przyjeżdżać, rywalizować ze sobą, potwierdzać słuszność kierunku poszukiwań. To dobrze, że jest, walczy, trwa, rozwija się. Jeśli nie stanie się nic nieprzewidzianego, spokojnie osiągnie festiwalową dojrzałość, przekroczy granicę nietykalności. Zajmie to rzecz jasna parę lat, trzeba się uzbroić w cierpliwość i robić swoje. Festiwale są dla ludzi o stalowych nerwach. W Stalowej Woli nie powinno to być problemem.  

  

  

Zobacz także Podobne wpisy

26 września 2023

RELACJE 2023 - galeria zdjęć

VIII edycja RELACJI - GALERIA ZDJĘĆ Stalowa Wola, 14-17 września 2023 ...

25 września 2023

Nagrody RELACJI 2023

Werdykt Jury RELACJI VIII Międzypokoleniowych Spotkań Teatralnych Stalowa Wola 14-17 września 2023  Jury w składzie:Lidia Sadowa, Mikołaj Grabowski,...

26 września 2023

RELACJE 2023 - galeria zdjęć

VIII edycja RELACJI - GALERIA ZDJĘĆ Stalowa Wola, 14-17 września 2023 ...

25 września 2023

Nagrody RELACJI 2023

Werdykt Jury RELACJI VIII Międzypokoleniowych Spotkań Teatralnych Stalowa Wola 14-17 września 2023  Jury w składzie:Lidia Sadowa, Mikołaj Grabowski,...

Circle right arrow
Circle left arrow
Facebook
Ta strona używa cookie i innych technologii. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na ich używanie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.